No dobra robaczki... Dziś to było coś... Egzamin egzaminem ale nikt nie mówił, że będę tez leciał solo!!! :) Wyglądało to mniej więcej tak.
Z zadyszką wpadłem do briefingu 18:03 (lot miałem zaplanowany na 18:00). Korki dziś w stolicy masakryczne no ale całe szczęście Marcin jeszcze nie wrócił z poprzednim uczniem. Wziąłem więc papiery i zacząłem wypisywać kwity na lot. Planowana godzina startu, wysokość lotu, trasa jeszcze wpis do książki lotów i gotowe.
Ok Marcin wchodzi szybko dostaję kluczyki i widzę, że nie lecę dziś mocną SP-DCM tylko słabiuśką SP-KIY. Nic to - jak się nie ma co się lubi to lubi się to co się ma :)
Przeglądzik mimo, że dopiero co wylądowała ale nigdy nie wiadomo - lepiej ufać sobie samemu niż temu, że "i tak ktoś to sprawdził"..
Ok jestem gotowy - Marcin nadciąga. W planie 2 kręgi by sprawdzić czy skończył mi się "okres" z minionej soboty - ok zaliczone - moja niedyspozycja była faktycznie chwilowa znaczy mogę zdawać.
Ponownie zlecenie wypisuję na drugi lot i do fury ponownie. Tym razem z Sebastianem - instruktorem, z którym miałem latać na samym początku szkolenia ale sprawy się potoczyły tak, że ostatecznie latam z Marcinem - też dobrze ....
No ok. Pierwsze lot do strefy TSA25. Lot, komunikacja bez problemu - w strefie przeciągnięcie statyczne, spirala, ślizgi i parę sztuczek przerabianych wcześniej z Marcinem. Słysze krótkie "jest ok ale przy ślizgach więcej morda w dół - prędkość jest przekłamana zaburzeniami strug". No k - wziąłem do siebie.
Mamy wracać do siebie więc PUSH TO TALK i "KIY opuszczam TSA25 w kierunku ZULU do BABIC" i szybko otrzymałem odpowiedź "Zrozumiałem zgłoś przed ZULU" mi pozostało tylko "przed ZULU KIY"
Ok - pominę pozostałą korespondencję bo się rozpisuję a muszę się streszczać - zresztą i tak pewnie nikt tego nie czyta :)
No dobra - po 2 kręgach wylądowałem i walę równo pod hangar aeroklubu będąc przekonanym o zdanym egzaminie a tu słyszę z prawej "a ty gdzie - w lewo do zatoczki zawijaj" "hmm" pomyślałem "o co kaman" ale nic w lewo i widzę Marcina oraz SP-KII przede mną. "Aha - no to chyba dziś będzie".. No i racja ledwo się zatrzymałem a Sebastian mi się tu wypina i mówi "no to dawaj 2 kręgi jakby coś się działo to nie pajacuj tylko wal na drugi krąg nie staraj się na siłę lądować".
Stres myślałem, że mnie zje od razu ale dziwna sprawa. Ledwo podkołowałem do zatoczki i przestałem się stresować. Powiem więcej byłem nad wyraz spokojny ale i skupiony jednocześnie. Nagle większość elementów lotu, o których normalnie musi mi przypominać Marcin (np światła albo o zgrozo podgrzew gaźnika) stały się nagle oczywistymi do wykonania czynnościami i było na nie tyle czasu, ze nie wiem dlaczego wcześniej z nimi nie zdążałem - dziwne....
Tak czy inaczej będąc na zatoczce Zgłosiłem "SP-KIY po startującym gotowy do zajęcia pasa"... "możesz zająć pas i po startującym zgoda na start KIY"... "Po startującym start KIY"
Zająłem pozycję na linii centralnej zaraz na zebrze koło zatoczki bo jak wiadomo "paliwa, pasa i ku.... nigdy za mało" :) tego dnia nie tylko ja wykonywałem pierwszy lot samodzielny - SP-KII miał podobne przeżycia ... Klapy 10, kontrola zaworu paliwowego - otwarty, ciśnienie i temperatura oleju na zielonym więc gdy tylko zaczął pewnie nabierać wysokości popchnąłem przepustnicę do oporu korygując sterem drogę startu tak by utrzymywać się w centralnej linii. Obroty 2300 40 knots przednie koło lekko do góry, zaczyna łapać więc hyc w górę lekko - oddaję by nabrać prędkości 60-70 knots zaczynam wznoszenie....
Chce mi się śpiewać, wydaję z siebie jakieś dziwne dźwięki - co ja gadam?!?! jakieś WUPIII YEAHHH itd. Potem po pierwszym zakręcie zaczynam nucić sobie jakąś kolędę <zonk> ale chyba mnie to uspokaja, nucę więc nadal. Nawet nie wiem kiedy dolatuję do pozycji z wiatrem zgłaszam więc ją i słyszę "Kolejność 2 KIY" powtarzam "2 KIY" Pozostał 3 zakręt tuz przed 4tym włączam podgrzew gaźnika (prawie zawsze Marcin mi o tym musiał przypominać a teraz wiedziałem o tym długo przed tym nim miałem to zrobić :) ) i zaczynam zniżanie uprzednio wyhamowując do 75-80 knots czyli prędkości przy, której mogę bezpiecznie wypuścić klapy. na wysokości ok 1100 ft kręcę w lewo i zgłaszam "SP-KIY prosta konwojer"..."Można lądować KIY"... "KIY ląduję i startuję". Włączam reflektor lądowania (nigdy wcześniej nie miałem na to czasu...) i spokojnie podchodzę. Za wysokie wyrównanie i dość sporo od osi pasa w prawo ale samo lądowanie ok. Tuż po touch down podgrzew wyłączony, klapy 0, przepustnica max i w górę. Krąg jeszcze raz tak samo tym razem z pełnym lądowaniem - tym razem w osi pasa i ładnym przyziemieniem.
Słyszę głos instruktora "KIY pod hangar" zgłaszam więc "KIY pas wolny proszę o kołowanie do Aeroklubu"... "Możesz kołować do aeroklubu".... "Kołuję pod hangar aeroklubu KIY"
Uff - żyję....
Chłodzę silnik, zapisuję czas silnika i pomagam mechanikom zakotwiczyć samolot. i do briefingu dokończyć papierkową robotę. jestem z siebie baaardzo zadowolony. W drodze do hangaru dzwonię już do żony, brata, siostry i mamy chcę się dzielić moją radością ale nie tak szybko!!! Coś jeszcze mnie czeka..
Jak na złość na lotnisku dużo chłopa a zwyczaj taki, że po pierwszym samodzielnym locie dostaję się w ... dupsko i to tak porządnie. Od każdego innego pilota. piecze do teraz :)
Wstępnie umówiłem się na popijawę zaraz po powrocie z urlopu mojego instruktora no i do domu ....
Dzień minął szybciutko ale będę pamiętał go do końca, życia.... Dzień matki tym sposobem stał się i moim dniem....